Zgodnie z tym, co ustalono na
poprzednim posiedzeniu Rady, na początku roku wyruszyłem z misją do
siedziby sekty znanej jako Gildia Zabójców, której główna świątynia
znajduje się w Krainie Nocy. Z ostatnich zapisków szpiega, który
zajmował się tą sprawą przede mną - Aramona - można było bowiem
wywnioskować, iż Gildia Zabójców zawarła jakiś rodzaj paktu z Dohorem,
aktualnie sprawującym władzę nad Krainą Słońca jako jej król, a także
nad Krainami Nocy, Ognia, Skał i Wiatru, które podbił w wyniku działań
wojennych lub za pomocą intryg, i którymi kieruje, posługując się swoimi
ludźmi. Natura owego zawartego pomiędzy Gildią a Dohorem paktu nie jest
jednak znana.
Aby zbadać
plany naszego nieprzyjaciela, wkradłem się do serca Gildii przebrany za
jednego z owych desperatów, którzy co jakiś czas trafiają do świątyni,
aby błagać boga Thenaara - albo inaczej Czarnego Boga - o wysłuchanie
swych próśb. Postulanci - tak mówią o nich adepci sekty. Nie rozwodząc
się nad cierpieniami, jakich doznałem, aby zostać przyjęty jako
Postulant, powiem po prostu, że udało mi się dostać do siedziby Gildii,
obszernej podziemnej konstrukcji, którą adepci nazywają Domem.
Moja
znajomość struktury Domu nie jest niestety gruntowna, ponieważ
Postulantom nie wolno poruszać się swobodnie po całym jego terenie, w
związku z czym moje nocne wypady w poszukiwaniu informacji były siłą
rzeczy nader ograniczone. Nadzór ze strony Zabójców jest bardzo ścisły,
zresztą Postulantów - zanim dla każdego z nich nadejdzie moment, kiedy
zostanie złożony w ofierze Thenaarowi - traktuje się jak niewolników.
Muszę
wyznać, że przez długi czas moje nocne peregrynacje nie przynosiły
żadnych rezultatów. Pomijając oczywistą mysi, że Dohor zamierza posłużyć
się skrytobójczymi umiejętnościami adeptów sekty, czczących swojego
boga właśnie poprzez zabójstwo, nie udało mi się odkryć niczego więcej.
Do momentu, kiedy przeznaczenie - a może przypadek - pozwolił mi się
natknąć na nieoczekiwaną pomoc.
Błąkałem
się po głównej sali Domu, obszernej pieczarze zdominowanej przez
straszliwy posąg Thenaara i dwa przerażające baseny wypełnione krwią,
kiedy zostałem zauważony przez jedną z adeptek, bardzo drobną
dziewczynę, mniej więcej siedemnastoletnią, krążącą ukradkiem po tych
samych miejscach, co ja.
Natychmiast pochwyciła mnie i poprowadziła do swojej kwatery. Tu kazała mi podać powody, dla których myszkowałem po Domu.
Od
razu wyczułem, że jest w niej coś dziwnego, że nie jest mi wroga, ale
raczej niepokoi się, iż nakryto ją, kiedy robiła coś zabronionego.
Przyznaję, że być może postąpiłem nierozważnie, ale kiedy Dubhe, bo tak
ma na imię, zapytała mnie, kim jestem i co robię, odpowiedziałem
szczerze.
Wydaje mi się
konieczne - również ze względu na nieufność, jaką Rada żywi wobec tej
dziewczyny - abym, zanim dalej poprowadzę moją relację, bliżej wyjaśnił,
kim ona jest i jak doszliśmy do paktu, który zawarliśmy tamtej nocy.
Istnieją
dwa sposoby, na które człowiek może stać się członkiem Gildii: albo
jest dzieckiem Zabójców, którzy już do niej należą, albo w młodym wieku
popełnił morderstwo. Osoby z tej drugiej kategorii nazywane są Dziećmi
Śmierci. Dubhe jest jednym z nich.
Nie
wiem dokładnie, skąd pochodzi: bardzo niechętnie - co zresztą jest
całkiem zrozumiałe - mówi o swojej przeszłości, ale niewątpliwie była to
jakaś wioska. Jako dziecko, w trakcie sprzeczki, niechcący zabiła
swojego towarzysza zabaw. Miejscowa społeczność ukarała ją za to
wygnaniem. Nie znam bliższych szczegółów, ale właśnie wtedy, kiedy
błąkała się samotnie, spotkała człowieka, który wyszkolił ją w sztuce
zabijania, kogoś, do kogo odnosi się z wielkim szacunkiem, nazywając go
po prostu Mistrzem.
Szkolenie
to rozpoczęło się, kiedy Dubhe miała osiem lat. Mamy zatem do czynienia
z osobą zmuszoną do zabójstwa - z kimś, kogo nauczono tylko zabijania, a
co więcej, z kimś obciążonym ową pierwotną winą. Wspominam o tym
wszystkim, aby jeszcze raz podkreślić, jak bardzo nieuzasadniona jest
niechęć Rady do dziewczyny. Ale oddaliłem się od tematu.
Dla
Gildii Dubhe jest Dzieckiem Śmierci i dlatego dość szybko wpadła im w
oko. Ów Mistrz rzeczywiście był niegdyś członkiem sekty, ale w którymś
momencie zbuntował się i z niej wystąpił. Sądzę, że to za jego
pośrednictwem Gildia dotarła do dziewczyny. Tymczasem Dubhe porzuciła
zabijanie, żyjąc wyłącznie z kradzieży. Po raz kolejny zachęcam tych,
którzy będą te słowa czytać, aby nie osądzali zbyt surowo postępowania
osoby, której całkowicie zawdzięczamy odkrycie planów Gildii. Mówimy o
samotnej dziewczynce pozbawionej środków do życia innych niż te, które
zdobywa dzięki swojemu specyficznemu wyszkoleniu.
Szkolenie to rozpoczęło się, kiedy Dubhe miała osiem lat. Mamy zatem do czynienia z osobą zmuszoną do zabójstwa - z kimś, kogo nauczono tylko zabijania, a co więcej, z kimś obciążonym ową pierwotną winą. Wspominam o tym wszystkim, aby jeszcze raz podkreślić, jak bardzo nieuzasadniona jest niechęć Rady do dziewczyny. Ale oddaliłem się od tematu.